Mimo że od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę minęły już trzy lata, wojna wciąż trwa, a jej konsekwencje są odczuwalne na wielu płaszczyznach. Daniel Lewakowski, zaangażowany w organizowanie pomocy humanitarnej od pierwszych dni konfliktu, dzieli się swoimi obserwacjami na temat zmieniającej się codzienności ludzi dotkniętych wojną.
– Na początku to były straszne kolejki ludzi uciekających, nawet 30-40 km do granicy. Matki z dziećmi, zima, mróz, tylko to, co zdążyły spakować – wspomina swoje pierwsze wyjazdy w lutym 2022 roku.
Z biegiem czasu obraz wojny na Ukrainie zaczął się różnicować. W zachodnich miastach, takich jak Lwów, codzienne życie toczy się niemal bez zakłóceń – ludzie chodzą do pracy, spotykają się ze znajomymi, wychodzą na koncerty. Choć wojna wciąż trwa, tam bywa jedynie tłem. – Dziwimy się, że tam się bawią, ale jak mają żyć? Tam się nic nie dzieje. Wiadomo, że gdzieś tam czasem polecą jakieś rakiety, drony i coś się stanie. Najwięcej dzieje się na froncie – mówi Lewakowski.
Lewakowski podkreśla, że mimo trudnej sytuacji Ukraińcy nie tracą wdzięczności za okazaną pomoc. Gdy na blokpostach widzą polską flagę na jego samochodzie, często przepuszczają go bez problemów. Mieszkańcy zapraszają do swoich domów i okazują serdeczną gościnność. – Jak się jest o 7:00 rano, to pamiętać trzeba, że o 7:00 rano jest obiad, bo oni wiedzą, że ty o 7:00 będziesz i nie czeka na ciebie z kanapką i z kawą, on obiad już o 7:00 rano robi. Tam jest i zupa, i wszystko, żeby ugościć – opowiada z uśmiechem. – Gościnność jest niesamowita. Ale zresztą bardzo dobre jedzenie mają. Tak jak widać, lubię zjeść, także korzystam z tego – dodaje z humorem.
Postawa mieszkańców wschodniej Ukrainy może zaskakiwać – szczególnie tych starszych, którzy od lat żyją w cieniu działań wojennych, tuż przy linii frontu. – Oni chcą żyć. Im się dużo nie zmieni, czy to będzie Putin, czy Zełenski, czy ktoś inny – mówi wolontariusz Daniel Lewakowski. Jak relacjonuje, wielu z nich trzyma w domach „dwie flagi” – ukraińską i rosyjską – gotowych zaakceptować każdego, kto zapewni im spokój. Lewakowski zaznacza, że nie jest to przejaw braku patriotyzmu, lecz przejaw głęboko zakorzenionego pragmatyzmu ludzi zmęczonych wojną. – To starsi ludzie, chcą dożyć swoich dni. Nie można ich nazwać chorągiewkami – podkreśla.
Daniel Lewakowski porusza również temat pomocy humanitarnej i jej ewolucji od początku wojny. Zwraca uwagę, że początkowo Polacy reagowali spontanicznie i z ogromnym zaangażowaniem, jednak często brakowało chłodnej oceny sytuacji. – Polacy są wyrywni. Jak się coś dzieje, wszyscy lecimy, ale robimy błędy, a potem się na nich sparzymy – mówi. Z czasem przyszło otrzeźwienie: nie każda osoba przyjeżdżająca z Ukrainy rzeczywiście potrzebuje pomocy, a status uchodźcy bywa niekiedy nadużywany. – U nas dzisiaj przyjeżdża ktoś ze Lwowa, który nie był jeszcze w Polsce i dostaje statut uchodźcy po trzech latach, a za chwilę patrzymy na Lwów – tam się bawią – zauważa z goryczą.
Lewakowski podkreśla, że pomoc humanitarna powinna być nie tylko szczera, ale też przemyślana. – Wspierajcie, ale mądrze. Patrzcie na mniejsze organizacje, które pokazują, co robią. Duże fundacje nie zawsze przeznaczają wszystkie środki tam, gdzie trzeba – apeluje.
W rozmowie porusza także trudny temat korupcji, która – jak mówi – wciąż jest widoczna. – Widać ją było i jest, ale nie da się jej wytępić z dnia na dzień – przyznaje. Opowiada o sytuacjach, które brzmią jak z absurdalnego scenariusza: na stacjach benzynowych brak paliwa, a kilka kilometrów dalej wojskowi handlują nim w lesie. – Tu nie ma paliwa, a parę kilometrów dalej wojsko stoi i sprzedaje – relacjonuje.